Wystarczą tylko 4 minuty, by zamiast elgiebeta…
W naszym cyklu rozważań z okazji „Tygodnia Różnorodności & Przynależności” tym razem proponujemy wywiad z nietuzinkową osobą. Koniecznie sprawdź, co ma do powiedzenia.

Jesteś społecznikiem: jeździsz na wolontariaty po całym świecie, przeznaczasz na to prywatny czas. Często odwiedzasz jedno hospicjum na Śląsku i opiekujesz się pacjentami terminalnie chorymi. Prowadzisz polski oddział fundacji The Hope Project, która pomaga uchodźcom. Jesteś świetny w tym, co robisz zawodowo. Jesteś osobą otwartą, kochającą życie, mądrą. Jesteś też szczęśliwy. I jesteś gejem. Nie bez powodu powiedziałam to wszystko w takiej kolejności. Bo mam wrażenie, że w Polsce jest trochę tak, że niezależnie do tego, jaki jesteś, gdy dodasz tę magiczną frazę: „Jestem gejem/homoseksualny/inne”, to to przesłania całą „charakterystykę postaci”. Nagle ten jeden przymiot wystarcza za cały opis. Przesadzam?
Nie przesadzasz i dlatego nie mieszkam już w Polsce (uśmiech). Bycie osobą nieheteronormatywną w naszym kraju jest wciąż atrakcją i budzi ogromne zainteresowanie. Jest to pewnie jeden z etapów zmiany społecznej, dla mnie – nawet czymś do zaakceptowania, czymś naturalnym i do czasu, gdy przemiana ta postępowała w Polsce w niezłym tempie, było to dla mnie OK. Zawsze jednak też dużo podróżowałem, a po ostatnich wyborach prezydenckich zdałem sobie sprawę, że Polska, jeśli w ogóle, dojdzie do satysfakcjonującego mnie etapu, to już „nie za mojej kadencji”. W związku z tym spakowaliśmy się z moim facetem, wynajęliśmy nasze mieszkanie w Warszawie i wyjechaliśmy.
Czyli to z powodu swojej orientacji mieszkasz od kilku lat w Berlinie?
Nie z powodu orientacji, bo zdecydowanie nie chciałbym być hetero, a z powodu publicznego przekazu w Polsce, jaki wokół orientacji jest budowany. Jednego dnia wstajesz i słyszysz w TV, że jesteś ideologią, drugiego – że pedofilem, trzeciego – że kosmitą. Pamiętam, jak mniej więcej po roku w Berlinie, jeszcze sporo przed rozpoczęciem wojny w Ukrainie, przyjechałem do Warszawy i przeszło mi przez myśl: „A w sumie to co nam tu nie pasowało?”. Po czym wsiadłem do Ubera, kierowca, który sam był wówczas migrantem ekonomicznym z Ukrainy, stwierdził, że jest oburzony, że w Warszawie pojawili się czarnoskórzy kierowcy Ubera, a najgorszą rzeczą, jaka go spotkała, był widok całującej się pary gejów na tylnym siedzeniu jego auta (śmiech). Momentalnie znalazłem odpowiedź na zadane sobie chwilę wcześniej pytanie…
Jaka jest Twoja historia? Od kiedy wiedziałeś, że wolisz mężczyzn?
Zdałem sobie z tego sprawę dosyć późno, bo około 16. roku życia, ale dorastałem w rzeczywistości, w której geje nie istnieli w przestrzeni publicznej i z perspektywy czasu wydaje mi się, że wcześniej mogłem wypierać fakt swojej orientacji. Mój facet twierdzi, że miał taką świadomość praktycznie od 11-12 roku życia.
Kiedy zrobiłeś tzw. „coming out” i jaka była reakcja otoczenia?
Niedługo po uświadomieniu sobie, że jestem gejem. Pamiętam, że powiedziałem o tym siostrze, a ona zawołała mamę, bo „musimy jej też powiedzieć” (śmiech). Mama jest lekarzem i zawsze było to dla niej OK. Jedynie babcia do końca swych dni pytała, czy mam już jakąś dziewczynę (śmiech). Coming outu człowiek dokonuje codziennie i nie zawsze ma na to ochotę; nie jest to sytuacja jednorazowa, bo regularnie poznajemy nowych ludzi, odwiedzamy nowe miejsca, podróżujemy. Nigdy nie udawałem, że mieszkam z kuzynem, bratem itp. i zawsze mówiłem otwarcie, że jestem gejem. Jeszcze mocniej nauczył mnie tego mój partner Paweł, który – gdy pierwszy raz usłyszał, że opowiadam komuś o nim trochę naokoło zamiast powiedzieć wprost, że jest moim chłopakiem -„walnął turbo focha”. Po przemyśleniu tematu uznałem, że miał rację i teraz zwracam na mówienie o tym, że jest po prostu moim partnerem, szczególną uwagę.
Czy masz za sobą doświadczenia wykluczenia z powodu swojej orientacji?
Zawodowo zawsze pracowałem w korporacjach i całe życie „szedłem jak taran do przodu” w większości dziedzin, więc nawet jeśli mogłem podejrzewać, że dana decyzja była podyktowana czyimś uprzedzeniem, nie skupiałem się na tym, bo nie chciałem odbierać sobie energii.
Jednak osoby nieheteronormatywne w Polsce, w mojej ocenie, wykluczane są regularnie. Gdy idziesz z partnerem za rękę w Polsce jesteś aktywistą walczącym o prawa mniejszości. W Niemczech po prostu idziesz za rękę ze swoim partnerem. Podobnie ze zdjęciami i zupełnie standardowymi życiowymi sytuacjami. Na Facebooku wszyscy wrzucają zdjęcia z wakacji, info o narodzinach dzieci, ślubach itd. Gdy para jednopłciowa wrzuca swoje – afiszuje się ze swoją seksualnością… W Polsce zostało nam wpojonych ogromnie wiele stereotypów, z którymi trudno zerwać. Od zawsze myślałem, że jestem osobą otwartą i gdy Paweł zaprosił na obiad swojego kolegę z pracy, który jest osobą z niepełnosprawnościami (stracił rękę i nogę) i który miał przyjść ze swoim mężem i adoptowaną córką, w pierwszej chwili sam zacząłem myśleć, jak się zachować itd. i było to dla mnie czymś mocno niecodziennym. Ważne, żeby pozostawać otwartym i doświadczać, a gdy stwierdzi się, że np. jedzenie śliwek w czekoladzie jest nie dla nas, po prostu ich nie jeść, a nie wieszać billboardy zakazujące wszystkim ich jedzenia. Ostatnio słyszałem fajne zdanie, że jak jesteś przeciwko ślubom gejów, możesz zawsze powiedzieć gejowi „nie”, gdy poprosi cię o rękę. I do tego powinno się to sprowadzać.
Co chciałbyś, aby ludzie wiedzieli/rozumieli o osobach homoseksualnych?
To pytanie jest dziwne (śmiech). Równie dobrze moglibyśmy spytać, co ludzie mieliby wiedzieć np. o osobach z zielonymi oczami? Że jedni są spoko, drudzy nie i nie wynika to w żaden sposób z tego, jaki kolor oczu mają, a jakimi są ludźmi.
Kilka tygodniu temu część menedżerów z DaVita Polska miała okazję uczestniczyć w warsztatach „Diversity & Belonging” („Różnorodność & Przynależność”) zorganizowanych przez nasz londyński oddział. Potem dyskutowaliśmy jeszcze o różnych kwestiach, między innymi o orientacji. I pojawiła się na przykład taka refleksja, że miłość to chyba najbardziej włączające uczucie. Zakochujesz się —> kochasz —> zaczynasz czuć szczególne połączenie z tą wybraną osobą, ale też z innymi ludźmi, nawet tymi, których nie znasz. Jakoś Cię to metafizycznie włącza w sieć ludzką, do której produkujesz życzliwość. Czujesz, że to jest najbardziej naturalne uczucie: i miłość, i to włączenie, i ta emanacja życzliwości. I teraz: przychodzi ktoś homofobiczny i mówi: „Nie, nie, nie: jak pan kocha pana, to stawiajmy granice temu poczuciu wspólnoty i nie roznośmy życzliwości, bo…”. No właśnie nie umiem sobie niczego pod to „bo” podstawić… Kiedyś miałam dylemat, czy mogę nie tolerować nietolerujących? Karl Popper, filozof, rozwiązał go za mnie już po II wojnie światowej – można, a nawet trzeba, jeśli chcemy uniknąć kolejnej zagłady. Drastyczne, jednak logiczne rzecz ujmując, prawdziwe. Niemniej ja jeszcze chcę wierzyć, że przemiana społeczna jest możliwa w bardziej idealistyczny sposób. Że mainstream kiedyś będzie myślał inaczej, może nawet już tak jest, ale że nadąży za tym też legislacja. Że kiedyś to, że orientacja homoseksualna czy każda inna jest okej, będzie tak naturalną sprawą, iż będzie to kategoria przezroczysta. Myślisz, że to możliwe?
Mam nadzieję, to dobra wizja.
Może można to nazwać naszą ewolucją kulturalną? W sensie – ewolucja biologiczna uwarunkowała nas tak, by każdą inność traktować jako potencjalne zagrożenie. Inny = wróg = on albo ja. Jednak od dawna nie żyjemy już na sawannie. Mam wrażenie, że ewolucja kulturowa zmierza (powinna zmierzać?) w odwrotnym kierunku – włączania. Inny = ciekawy = jakie my może z tego wyjść? Jednak właśnie gros z nas zostaje przy biologicznej wersji oglądu „innego”. Ewolucja biologiczna dała nam też jednak korę mózgową, chciałoby się powiedzieć: nie wahajmy się jej używać! Znasz eksperyment „4 minut”?
Wiesz, nie mam potrzeby wchodzić w to aż tak głęboko, schodzić do ewolucji. Jestem, jaki jestem, akceptuję siebie. I tu dla mnie sprawa się kończy. A eksperyment znam – zdaje się dotyczy osób pozostających w romantycznych relacjach.
Tak, ale jego repliki przynoszą dodatkowe wnioski. Wystarczą 4 minuty nieprzerwanego patrzenia komuś w oczy, by wytworzyć silną więź emocjonalną i poczucie bliskości. Niezależnie od tego, czy znasz tę osobę, czy nie. I teraz wyobraź sobie, że zanim zaczniesz coś myśleć o kimś/oceniać/projektować, po prostu na niego patrzysz i otwierasz się na to kim jest/jaki jest. Przestajesz skupiać na zlepku pojęć: kobieta/mężczyzna, hetero/gej, biały/czarny, stary/młody i tak można by pewnie w nieskończoność. Patrzysz po prostu na konkretnego człowieka.
To może jak byśmy jako społeczeństwo poszli „zbiorowo na kozetkę”, to rzeczywiście potem 4 minuty by wystarczyły (śmiech).
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.